Witaj kolejny październiku. Z ciekawości zajrzałam do archiwum bloga, żeby zobaczyć co mi chodziło po głowie rok temu. I doszłam do wniosku, że dla mnie już zawsze październik będzie miesiącem, w którym czuję się, jakbym zaczynała od nowa. Normalni ludzie mają tak chyba w styczniu, ewentualnie w dniu swoich urodzin. A mnie do refleksji i głębokich (ykhm...) przemyśleń życiowych skłania jesień. W tym roku wyjątkowo, bo w ostatnim czasie wydarzyło się sporo rzeczy, które w większości nie są może wielkiej wagi, ale wiem, że na dłuższą metę będą miały na mnie duży wpływ. Przyjście na świat nowego członka rodziny, śmierć ukochanej kotki, rozpoczęcie nowych/starych studiów - to z tych ważniejszych. A do tego standardowe wątpliwości dotyczące mojej przyszłości, pewne niejasne zmiany w stosunkach z paroma bliskimi mi osobami i niepewność co przyniesie ten dziwny miesiąc.
I w tym wszystkim czuję jakieś osamotnienie, bo choć właściwie mam z kim porozmawiać, to jakoś to wszystko nie chce mnie opuścić.
W zeszłym roku zrobiłam sobie małą listę drobnych rzeczy, które mnie wtedy cieszyły. Teraz zwłaszcza wydaje mi się to bardzo dobrym pomysłem, bo może trzeba sobie trochę pomóc i przypomnieć co dobre.
A więc oto moje dobre rzeczy: weekendowe przejażdżki rowerowe, słońce oświetlające żółtawe liście, tanie i dobre książki w ciekawych okładkach czekające aż je przeczytam, ciasto ze śliwkami i skórką pomarańczową, dalekie plany powitania nowego roku w Berlinie, przesyłanie sobie śmiesznych rzeczy z A., oglądanie dziwnych filmów z N., odkrywanie pięknych galerii zdjęć na flickr, ładne piosenki, które kojarzą mi się z jesienią, ale nie są smutne.
A propos ładnych piosenek - ostatnio ciągle słucham tej (okryta przez bloga Paryż Z Lotu Ptaka):