Bardziej niż kiedykolwiek mam ochotę gdzieś pojechać. Znaleźć się w nowym miejscu, obserwować miejscowych ludzi, poczuć inne zapachy. Obejrzałam wczoraj ponownie uroczą włoską komedię "Mine Vaganti", której akcja rozgrywa się w niedużym mieście na samym końcu półwyspu. Zaczęłam przeglądać zdjęcia z mojej włoskiej wycieczki sprzed prawie dwóch lat. Niebo tak błękitne, że aż ciemne, wyludnione uliczki o poranku, puste chłodne kościoły, wysuszona słońcem brązowa ziemia. Właśnie za tym tęsknię, zwłaszcza teraz, kiedy każde wyjście na dwór powoduje, że w głowie kłębią mi się same przekleństwa, a samopoczucie spada do poziomu równego panującej temperaturze.
Jak pomyślę ile jeszcze czasu zostało do wakacji i ile jeszcze przede mną wyzwań zanim oficjalnie skończę III rok, to robi mi się słabo. Dobrze, że mam te setki zdjęć (i nikt mi nie wmówi, że pstrykanie niezliczonej ilości zdjęć jest bez sensu) i filmy, w których można posłuchać sobie tego miłego włoskiego pokrzykiwania i muzykę, która przenosi gdzie indziej. I dobrze, że zawsze można robić plany - nie było mnie jeszcze na południu Włoch, może czas to nadrobić.
PS. Chyba zdecydowanie przesadziłam z ilością zdjęć w tym poście. Miało być kilka. Tak dla zilustrowania nastroju.
Nie znam umiaru.
Mediolan
Jeden z serii tęczowych murali, na które natknęłam się w Padwie.
Miasto Romea i Julii (choć na cokole stoi chyba Dante).
Uwielbiam takie ślady przeszłości. Wandalizm sprzed kilkuset lat jakoś mniej oburza ;)
Wenecja. Spędziłam tam jeden dzień, ale nie mogę zapomnieć tego przedziwnego miasta.
Jeśli dobrze się przyjrzycie, dostrzeżecie w głębi wystającą ze ściany nogę.
Perugia
Droga z dworca w Asyżu do miasta nie była długa, choć przez upał zdawała się nie mieć końca. Ale takie widoki rekompensują wszystko.