poniedziałek, 7 października 2013

When we grow old, we forget all the names

Witaj kolejny październiku. Z ciekawości zajrzałam do archiwum bloga, żeby zobaczyć co mi chodziło po głowie rok temu. I doszłam do wniosku, że dla mnie już zawsze październik będzie miesiącem, w którym czuję się, jakbym zaczynała od nowa. Normalni ludzie mają tak chyba w styczniu, ewentualnie w dniu swoich urodzin. A mnie do refleksji i głębokich (ykhm...) przemyśleń życiowych skłania jesień. W tym roku wyjątkowo, bo w ostatnim czasie wydarzyło się sporo rzeczy, które w większości nie są może wielkiej wagi, ale wiem, że na dłuższą metę będą miały na mnie duży wpływ. Przyjście na świat nowego członka rodziny, śmierć ukochanej kotki, rozpoczęcie nowych/starych studiów - to z tych ważniejszych. A do tego standardowe wątpliwości dotyczące mojej przyszłości, pewne niejasne zmiany w stosunkach z paroma bliskimi mi osobami i niepewność co przyniesie ten dziwny miesiąc. 

I w tym wszystkim czuję jakieś osamotnienie, bo choć właściwie mam z kim porozmawiać, to jakoś to wszystko nie chce mnie opuścić.

W zeszłym roku zrobiłam sobie małą listę drobnych rzeczy, które mnie wtedy cieszyły. Teraz zwłaszcza wydaje mi się to bardzo dobrym pomysłem, bo może trzeba sobie trochę pomóc i przypomnieć co dobre. 

A więc oto moje dobre rzeczy: weekendowe przejażdżki rowerowe, słońce oświetlające żółtawe liście, tanie i dobre książki w ciekawych okładkach czekające aż je przeczytam, ciasto ze śliwkami i skórką pomarańczową, dalekie plany powitania nowego roku w Berlinie, przesyłanie sobie śmiesznych rzeczy z A., oglądanie dziwnych filmów z N., odkrywanie pięknych galerii zdjęć na flickr, ładne piosenki, które kojarzą mi się z jesienią, ale nie są smutne. 

A propos ładnych piosenek - ostatnio ciągle słucham tej (okryta przez bloga Paryż Z Lotu Ptaka):




niedziela, 29 września 2013

Oh London, where the clouds never go away

♫ She & Him - London ♫

Za oknem szaro, srebrno-zielone liście wierzby, która rośnie przed moim domem nagle zrobiły się żółto-zielone. Pada deszcz, pranie znowu nie wyschnie. Kolejny dzień mija mi na siedzeniu pod kocem, bo katar nie chce odejść, mimo moich licznych próśb i hektolitrów herbaty z miodem i cytryną. Wakacje były wspaniałe, ale chyba dopadła mnie melancholia, którą zawsze odczuwałam w liceum przed rozpoczęciem roku. Jestem zniechęcona do wszystkiego, powrót na studia będzie bardzo trudny, chociaż wiem przecież, że nie będzie źle. To takie irracjonalne uczucie.

Aktualna jesienna aura i moja melancholia to chyba dobry moment, żeby podzielić się z Wami moim Londynem. Są takie miejsca, w których od razu czuję się dobrze, wręcz swojsko. I nie szkodzi, że są to wielkie, z pozoru nieprzyjazne miasta. Mam tak z Berlinem, który jednak ma wiele wspólnego z Warszawą, ale też z Londynem, miastem już zupełnie odmiennym, nie tylko wizualnie/architektonicznie, ale i kulturowo. Kiedy jednak znalazłam się tam po raz pierwszy, od razu wiedziałam, że to miejsce, do którego od tamtej pory zawsze będę tęsknić. We wrześniu udało mi się znowu tam wrócić - tym razem miałam odrobinę więcej czasu i więcej luzu, bo najważniejsze, turystyczne "must see" miałam już zaliczone podczas swoich poprzednich wizyt; mogłam więc odkrywać miasto od zupełnie innej strony - na długich spacerach "nie-wiadomo-w-jakim-celu" i odwiedzaniu mniej oczywistych miejsc.

Pierwszego dnia po zmęczone po podróży uznałyśmy, że jedyne co możemy zrobić, to iść na spacer - pogoda sprzyjała, bo po początkowym deszczu wyszło piękne słońce. I tak najpierw wyruszyłyśmy na poszukiwanie domu A.A. Milne'a, który A. bardzo chciała zobaczyć, a który znajdował się w okolicy. Spacerowanie po Chelsea równa się nieustannym westchnieniom i okrzykom "tu będę kiedyś mieszkać!".
IMG_3177

Doszłyśmy do rzeki i naszym oczom ukazał się piękny widok - słońce odbijające się w Tamizie i oświetlające szklane budynki, ciemne chmury kontrastujące z błękitnym niebem, budynki z czerwonej cegły, złocony most i co jakiś czas migający czerwony autobus.
IMG_3184
IMG_3191
IMG_3193

Postanowiłyśmy ruszyć dalej brzegiem Tamizy nie bardzo wiedząc dokąd dojdziemy, bo jak człowiek porusza się po mieście głównie metrem, to nie jest zbyt mocny w topografii. W międzyczasie słońce zaczęło zachodzić i kontrastowe kolory zmieniły się w pastele - pomarańczowe, niebieskie, fioletowe.
Nawet szpetne budynki po drugiej stronie rzeki wydawały się piękne w tym świetle. Elektrownia Battersea wyglądała wręcz surrealistycznie.

IMG_3214
IMG_3232
IMG_3234
IMG_3239
IMG_3244
Kiedy tak szłyśmy rzuciłam na żarty, że jak tak dalej będziemy wędrować, to dojdziemy do Westminsteru. No i doszłyśmy. Ale może i dobrze tak powitać Londyn, nawet jeśli znalazłyśmy się w najbardziej turystycznym z możliwych miejsc. Nie widziałam jeszcze parlamentu o zmierzchu.
IMG_3249
IMG_3265
IMG_3279
IMG_3297
IMG_3301
No tak i właśnie notka, w której miałam umieścić większość zdjęć ze swojego wyjazdu została poświęcona na jedno popołudnie. Ale może to i dobrze, ten wyjazd był dla mnie takim zasileniem baterii przed nowym rokiem i nie chcę go zbyt szybko zapomnieć. Możliwe więc, że na najbliższy czas ten blog stanie się turystyczno-fotograficzny. Będę karmić was moimi opowiastkami i hodować sobie swoją tęsknotę do tego miasta.

poniedziałek, 2 września 2013

Muzyczne znaleziska: sierpień

Ostatnio dotarło do mnie, że prawie przez cały czas w jakiś sposób dociera do mnie muzyka. Słuchawki w uszach to już nieodłączny element każdego wyjścia z domu (ostatnio, kiedy zorientowałam się w metrze, że zostawiłam w domu słuchawki, przeżyłam mały wewnętrzny dramat), muzyka płynąca z głośników komputera towarzyszy mi przy gotowaniu, sprzątaniu i większości domowych czynności, a jednym z najprzyjemniejszych sposobów spędzania wieczorów jest dla mnie wyjście na koncert.
Mam swoje ulubione zespoły i ukochanych wykonawców, do których zawsze wracam w pewnych momentach, ale bardzo lubię też odkrywać nowe dźwięki. Wiele czasu spędziłam wędrując po zakamarkach last.fm czy Spotify w poszukiwaniu nieznanych mi wykonawców. Pomyślałam więc, że zrobię sobie małą listę tego, co najbardziej mi się ostatnio spodobało - przydatną dla mnie, kiedy będę chciała do czegoś wrócić, ale może i wy znajdziecie tu coś dla siebie. 

1. Foxygen
Wystarczyło kilka sekund, żebym zakochała się w tym zespole. Lekko psychodeliczne dźwięki, ciepły, ale i lekko zadziorny głos wokalisty, nostalgia za tym co już w muzyce było - to wszystko sprawiło, że długo nie mogłam przestać słuchać płyty "We Are the 21st Century Ambassadors of Peace & Magic”. 



2. Fionn Regan
Ten irlandzki artysta zainteresował mnie pięknymi tekstami, przyjemnym dla uszu głosem i prostotą, jaka cechuje większość jego utworów. Czasem gitara w zupełności wystarczy.


3. Amiina
Muzyka tego islandzkiego zespołu ma w sobie jakiś wyjątkowy, lekko niesamowity klimat, a jednocześnie bardzo mnie relaksuje. Polecam do słuchania nocą.


4. Here We Go Magic
Zakochałam się zwłaszcza w jednej piosence zespołu Here We Go Magic. "Fangela" ma hipnotyzujący rytm, który sprawia, że mam ochotę słuchać jej w kółko.


5. MGMT
Tego zespołu chyba nie muszę nikomu przedstawiać; nie jest też moim nowym znaleziskiem, bo słucham go już od dobrych kilku lat, a nawet udało mi się zobaczyć tych panów na żywo (i to za darmo - tyle wygrać...). Ostatnio odkryłam go jednak na nowo i po sporej przerwie znowu na zmianę słucham obu płyt. I jeszcze bardziej doceniam. Najbardziej znani z mocno tanecznych hitów takich jak "Kids" czy "Electric feel" mają o wiele więcej do zaoferowania. Mam nadzieję, ze ich nowy album, który ma się ukazać już wkrótce będzie równie pokręcony i psychodeliczny, co większość ich utworów.


6. Bon Iver
Projekt Bon Iver to też żadna nowość, mnie jednak jakoś przez długi czas omijał zachwyt nad twórczością Justina Vernona. Ostatnio jednak zbiegiem okoliczności trochę posłuchałam i już nie mogę przestać. Wszystko przez "Przystanek Alaska", który obsesyjnie oglądam - okazało się, że nazwa Bon Iver zainspirowana została tym serialem ;) Lubię takie popkulturowe ciekawostki.

piątek, 30 sierpnia 2013

I could see for miles, miles, miles

Trochę sobie zniknęłam. Chyba nie miałam potrzeby zaglądania tutaj, bo nie mogę powiedzieć niestety, że zupełnie odcięłam się od wirtualnego świata. Zastanawia mnie właściwie jaki ma sens prowadzenie takiego bloga - o najbardziej prywatnych sprawach i tak nie piszę w przestrzeni internetowej, nawet anonimowo. Chyba po prostu czasem mam ochotę podzielić się jakimiś spostrzeżeniami nie tylko z kartką papieru, niech więc tak zostanie. Takie miejsce na wszelki wypadek, żeby wylać swoje żale i marudzenia, pokazać kilka zdjęć, z których jestem zadowolona, napisać o ulubionej piosence. Nie szkodzi, że przeczytają to trzy osoby, chyba wystarczy sam fakt wysłania tego w przestrzeń.

Sporo się wydarzyło podczas tych moich blogowych wakacji:
- otrzymałam wykształcenie wyższe
- porzuciłam rude włosy na rzecz blondu
- zwiedziłam kolejne trzy regiony we Włoszech
- byłam na koncercie Florence + The Machine i myślałam, że umrę ze szczęścia
- zauważyłam, że nie bawi mnie już to co kiedyś
- pogodziłam się z faktem, że niektóre znajomości z czasem się zmieniają i nawet kończą i że tak musi być
- obejrzałam prawie cały "Przystanek Alaska" i troszkę zatęskniłam za zimą

Wpadam już chyba w nostalgiczny nastrój, ale chyba trochę się zagalopowałam, bo jakby nie było mam jeszcze miesiąc wakacji. Wszystko przez ten sierpniowy chłód i zapach jesieni. Czujecie?

IMG_2462
IMG_3132

piątek, 28 czerwca 2013

Our days were long, our nights no longer

Mój brak aktywności tutaj w dużej mierze spowodowany został awersją do słowa pisanego. Ostatnio kiedy widzę migający kursor automatycznie robi mi się trochę słabo. A że ostatni miesiąc spędziłam głównie na kleceniu niezgrabnych zdań i czytaniu niezliczonej ilości notatek, nawet nie chciało mi się tu zaglądać. Mało tego, w ogóle przestałam czytać teksty dłuższe niż kilka linijek, jeśli nie było to absolutnie konieczne.
Zamiast tego - rozkoszowanie się robieniem notatek piórem w zeszycie z kojącymi, szarymi kartkami, słuchanie za dużo muzyki, rozmowy o wszystkim. I spacery pod byle pretekstem: po truskawki, po gazetę, po nic.

I jeszcze te upały, duszność, burze, atmosfera wyłączająca myślenie.
Biegi z metra żeby tylko zdążyć na egzamin.
Brak powietrza do oddychania. To był dziwny czas, trzeba się pozbierać.







sobota, 11 maja 2013

W krainie piernika

Raz na jakiś czas dobrze jest gdzieś pojechać. I to wcale nie musi być Londyn (chociaż mam nadzieję, że i na Londyn przyjdzie niedługo czas). Jednodniowe wycieczki krajoznawcze to też całkiem przyjemna sprawa. Nie trzeba się pakować, martwić o nocleg, przejmować brakiem czasu. Na jeden dzień można zupełnie zmienić miejsce, oderwać się od wszystkiego, beztrosko pobyć sobie turystą.

W majówkę postanowiłam odwiedzić Toruń. Miasto, które kojarzyło mi się tylko z piernikami i Kopernikiem. Okazało się, że to bardzo urokliwe miejsce - niemęczące, o wielu ciekawych zakątkach i przepięknej architekturze. W sam raz, żeby zobaczyć je w jeden dzień, bo wszędzie jest blisko.

IMG_0154
IMG_0169
IMG_0164
IMG_0089
IMG_0101
IMG_0104
IMG_0114
IMG_0133
IMG_0145
IMG_0148
IMG_0121 IMG_0120 IMG_0185 IMG_0194

To miasto idealnie nadaje się do mojego ulubionego sposobu zwiedzania, czyli włóczęgostwa  ;)  Trudno się tu zgubić, a na każdym kroku znajduje się coś ciekawego - średniowieczny kościół, mały sklepik z piernikami według XIX-wiecznej receptury, uroczą kawiarnię z drzewami w środku. Warto wejść na ratuszową wieżę, bo widok naprawdę jest przepiękny, mogę też polecić toruńskie Centrum Sztuki Współczesnej. Jak na tego typu miejsce jest bardzo przyjazne, a wystawy bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły.

Ratusz, dworzec i dom Kopernika
Wystawa związana z modą w CSW i szklany labirynt na dachu



poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Flow sweetly, hang heavy

♫ Yeah Yeah Yeahs - Hysteric ♫

Rower wyciągnięty z piwnicy i odkurzony. Pierwszy niedzielny spacer w Łazienkach wśród tłumów warszawiaków i nie-warszawiaków zaliczony i zakończony bolącymi stopami oraz lekkim stanem oszołomienia od nadmiaru słońca. Forsycje przed moim oknem z co najmniej miesięcznym opóźnieniem zaczynają kwitnąć. W duszy na zmianę bardzo lekko i dziwnie ciężko. Czas kurczy się nieubłaganie, na wszystko brakuje czasu. Niezaprzeczalnie nastała wiosna.

IMG_0005
IMG_0063
IMG_0065

sobota, 13 kwietnia 2013

Instablabla


Odkąd mam możliwość korzystania z dobrodziejstw instagramu życie stało się prostsze, już w ogóle nie trzeba porozumiewać się słowami :D A tak na poważnie, to nie do końca jestem zdecydowana, czy dokumentowanie wszystkiego dookoła jest dobre czy nie. Dotychczas, kiedy miałam ochotę robić zdjęcia wymagało to pewnego wysiłku - trzeba wyciągnąć aparat, ustawić wszystko, potem to zgrać itd. Teraz wystarczy jeden ruch palcem i gotowe, wszyscy mogą już zobaczyć co jadłam na śniadanie ;) Wiem, że moje przemyślenia nie są zbyt odkrywcze, ale tak się ostatnio zastanawiałam, że to w sumie bardzo rozleniawiające. Chyba po prostu trzeba umieć znaleźć jakąś równowagę - dlatego postanowiłam zakupić najtańszy film z Rossmanna i wyciągnąć swój zapomniany przez zimę lomo-aparat. Zobaczymy co z tego wyjdzie.


Uwielbiam wiosenne deszcze, tęskniłam za taką pogodą i podeszczowym zapachem.
Na dole moja nowa zdobycz do kolekcji - stare zdjęcie kupione na pobliskim bazarze. Byłam mile zaskoczona, kiedy między stoiskami z warzywami i skarpetami znalazłam trochę staroci. Czas zacząć częściej tam chodzić...


Azjatyckie chrupki ryżowe / koktajl z bananów, orzechów i suszonych śliwek / pierwsze truskawki od nie-pamiętam-kiedy / zły zwyczaj jedzenia przy czytaniu


Lubię kiczowate rzeczy takie jak zbyt sztuczna biżuteria i lampki w kształcie królików :3
Nowe buty, które zapewne będą przyczyną wielkiego cierpienia dla moich nóg, ale są zbyt piękne by je oddać.

niedziela, 24 marca 2013

Wycieczka nostalgiczna

Nina Zilli - 50mila

Bardziej niż kiedykolwiek mam ochotę gdzieś pojechać. Znaleźć się w nowym miejscu, obserwować miejscowych ludzi, poczuć inne zapachy. Obejrzałam wczoraj ponownie uroczą włoską komedię "Mine Vaganti", której akcja rozgrywa się w niedużym mieście na samym końcu półwyspu. Zaczęłam przeglądać zdjęcia z mojej włoskiej wycieczki sprzed prawie dwóch lat. Niebo tak błękitne, że aż ciemne, wyludnione uliczki o poranku, puste chłodne kościoły, wysuszona słońcem brązowa ziemia. Właśnie za tym tęsknię, zwłaszcza teraz, kiedy każde wyjście na dwór powoduje, że w głowie kłębią mi się same przekleństwa, a samopoczucie spada do poziomu równego panującej temperaturze.

Jak pomyślę ile jeszcze czasu zostało do wakacji i ile jeszcze przede mną wyzwań zanim oficjalnie skończę III rok, to robi mi się słabo. Dobrze, że mam te setki zdjęć (i nikt mi nie wmówi, że pstrykanie niezliczonej ilości zdjęć jest bez sensu) i filmy, w których można posłuchać sobie tego miłego włoskiego pokrzykiwania i muzykę, która przenosi gdzie indziej. I dobrze, że zawsze można robić plany - nie było mnie jeszcze na południu Włoch, może czas to nadrobić.

PS. Chyba zdecydowanie przesadziłam z ilością zdjęć w tym poście. Miało być kilka. Tak dla zilustrowania nastroju.
Nie znam umiaru.

IMG_0480
Mediolan IMG_0692
Jeden z serii tęczowych murali, na które natknęłam się w Padwie. IMG_0952
Miasto Romea i Julii (choć na cokole stoi chyba Dante). IMG_0975
IMG_1029
IMG_1083
Uwielbiam takie ślady przeszłości. Wandalizm sprzed kilkuset lat jakoś mniej oburza ;) IMG_0887
Wenecja. Spędziłam tam jeden dzień, ale nie mogę zapomnieć tego przedziwnego miasta. IMG_0877
Jeśli dobrze się przyjrzycie, dostrzeżecie w głębi wystającą ze ściany nogę. IMG_0914
IMG_0910
IMG_0916
IMG_0784
IMG_1318
Perugia
IMG_1298
IMG_1415
IMG_1550
IMG_1507
IMG_1491
IMG_1480
Droga z dworca w Asyżu do miasta nie była długa, choć przez upał zdawała się nie mieć końca. Ale takie widoki rekompensują wszystko. IMG_1479
IMG_1488