Moje przygotowania do sylwestra od ładnych paru lat rozgrywają się według ściśle określonego schematu:
1 miesiąc przed: W TYM ROKU NA PEWNO NIGDZIE NIE IDĘ, NIGDY NIE LUBIŁAM SYLWESTRA, SYLWESTER JEST ZBYT MAINSTREAMOWY!!! (a poza tym nikt mnie nigdzie nie zaprosił, więc i tak pozostaje mi tylko scenariusz "ja + filmy + kot + koc".
2 tygodnie przed: Albo może będę te filmy oglądać z kimś.
1 tydzień przed: O, przyjaciółka robi domówkę, przecież nie odmówię. Właściwie może nawet być fajnie. Nie, tym razem na pewno będzie super i na pewno polubię sylwestra i zmieni się moje życie i może nawet jakieś postanowienia noworoczne, no nie wiem. Ale oczywiście nie będę się przejmować żadnymi bzdurami typu "sylwestrowe kreacje" i na pewno nie będzie żadnych wypadów do centrum handlowego w ostatniej chwili i żadnych nieprzemyślanych zakupów z serii "beznadziejna-przeceniona-sukienka-ale-przecież-jest-sylwester-i-trzeba-mieć-coś-nowego".
2 dni przed: O, mam w szafie taką sukienkę nigdy nie noszoną, w sam raz, przecież to wspaniała okazja, żeby się inaczej ubrać.
3 godziny przed: WYGLĄDAM JAK ZIEMNIAK, NIGDZIE NIE IDĘ, NA PEWNO BĘDZIE BEZNADZIEJNIE, BOLI MNIE GŁOWA, A MOGŁAM ZOSTAĆ W DOMU, NIE MAM SIĘ W CO UBRAĆ.
Szczerze mówiąc nie rozumiem tej całej sylwestrowej świrowni i nie rozumiem czemu rokrocznie sama w nią popadam. W każdym razie życzę wam jutro wieczorem mile spędzonego czasu - nieważne czy na hucznej imprezie, kameralnym spotkaniu wśród przyjaciół, czy na samotnym wieczorze z filmami i grzanym winem. Niech po prostu będzie miło - to chyba wystarczy żeby uczcić taki właściwie tylko symboliczny moment :) I szczęśliwego Nowego Roku oczywiście!