wtorek, 6 listopada 2012

It was November and I had so far to go

Listopad zaczął się dla mnie dość wyjątkowo, bo zamiast tradycyjnie spędzić pierwszy dzień tego miesiąca stojąc w korku w drodze na cmentarz północny, wsiadłam rano w pociąg relacji Warszawa - Berlin i już po 5 godzinach znalazłam się w EUROPIE. W miejscu, gdzie rowerzyści nie muszą bać się o swoje życie jeżdżąc po ulicach (nawet wioząc jednocześnie dwójkę dzieci), gdzie w przejściu podziemnym można kupić grzane wino w plastikowym kubku, a kilogram mango na tureckim bazarze kosztuje tylko 1 . Ale o tym później, bo choć pogoda nie zachęcała do wyjmowania rąk z kieszeni, udało mi się zrobić trochę zdjęć i nie omieszkam ich tu opublikować. Myślę, że Berlin zasługuje na osobny post, albo i dwa.

Miałam nadzieję, że wyjazd sprawi, że trochę się mentalnie zregeneruję. Po części mi się to udało - podczas tych paru dni kompletnie zapomniałam o smutnych obowiązkach, a moim jedynym problemem było to, do jakiego muzeum iść i gdzie zjeść obiad. Po powrocie niestety wszystko wróciło: uczelniane wątpliwości, dziwne jesienne otępienie, niechęć do spotykania jakichkolwiek ludzi i ogólnie wychodzenia spod kołdry. Założyłam sobie co prawda, że dziś jeszcze mogę sobie zrobić dzień dziecka, bo wróciłam późno w nocy, wobec czego moim największym wyczynem, poza pójściem na seminarium, było pomalowanie sobie paznokci na różowo. Ale mam obawy, że do jutra to nie minie. Muszę się zebrać w sobie i zrobić coś produktywnego - może spędzenie jutrzejszego długiego okienka w bibliotece trochę mnie podbuduje... Ale nie narzekam, mam na paznokciach naprawdę piękny odcień brudnego różu :D

Zostawiam was z piosenką o całkiem adekwatnym tytule. Mam do niej duży sentyment - podczas swojej pierwszej wizyty w Londynie natknęłam się na tę kapelę grającą na Portobello Road i od razu się zakochałam w ich muzyce, a płyta, którą wtedy kupiłam jest jedną z fajniejszych wyjazdowych pamiątek.


1 komentarz:

  1. okropnie zazdroszczę Berlina! od czasu do czasu kusi mnie, żeby gdzieś uciec, choć na chwilę, z tych niemieckich miast najmocniej korci Hamburg... ale za chwilę przypominam sobie, że nie mogę - obowiązki, czasu brak, więc ciągle przekładam to w przyszłość i jestem pewna, że kiedyś się stanie;-)

    a kiełki trzeba wybrać głównie smakowo - ja nie lubię tych brokuła czy rzodkiewki (mają charakterystyczne smak i zapach).
    na zimno - "surowe" - z kanapkami, w sałatkach, a te na patelnię tak naprawdę można zjeść same, z grzankami czy jakimś sosem (sojowym). byłam w szoku, jak szybko się to robi - niecałe pięć minut, 4zł, a tyle jedzenia :D

    OdpowiedzUsuń